Kwintetem być

Wróć do Jasszine

Kwintetem być. O jazzowych poszukiwaniach Madliba

Hip-hop to jazz, a jazz to hip-hop mawiał ponoć Miles Davis w okresie, w którym nagrywał album „Doo-Bop”. Niewielu jest jednak twórców, których dyskografia tak bardzo dowodzi prawdziwości tego stwierdzenia, jak Otis Jackson Jr, człowiek znany lepiej jako Madlib, Quasimoto, DJ Rels czy Yesterdays New Quintet.

Music is the finest high around – stwierdza Herbie Hancock, w utworze zamykającym ósmą odsłonę serii Madlib Medicine Show. Wydane na przestrzeni lat 2010-2012, trzynaście miksów, w których Otis Jackson Jr. przedstawił swoje produkcje i płytotekę, zdaje się być najszerszą i najbogatszą prezentacją gustu i erudycji muzycznej tegoż Kalifornijczyka: beatmakera, rapera i DJ’a, kolekcjonera, diggera i – przede wszystkim – pasjonata; ikony. Brazylijska psychodela, nigeryjska polirytmia i jamajska duchowość, teksański blues, detroicki soul i nowojorski rap – lista gatunków, scen i krajów, z których Madlib czerpał tworząc to -nasto godzinne słuchowisko jest niemożliwa do zwięzłego opisania, a jednocześnie wiele z tych płyt może służyć za kompendia. Wspomniany tu, ósmy epizod cyklu – krążek zatytułowany „Advanced Jazz” – jest natomiast moją ulubioną metodą wprowadzania ludzi w jazz. Kiedy któryś znajomy czy koleżanka pyta: od czego zacząć, nie zastanawiam się czy Davis czy Coltrane, bop czy free, etap hedonistyczny czy może duchowy, tylko ślę linka do płyty, na którą składa się dziesięć indeksów, a nazywają się one:

  1. „Miles” (Davis)
  2. „Ornette” (Coleman)
  3. „Pharoah” (Sanders)
  4. „Herbie” (Hancock)
  5. (Charles) „Mingus”
  6. (Sun) „Ra”
  7. (Eric) „Dolphy”
  8. (Phil) „Ranelin”
  9. (Eumir) „Deodato”
  10. (John) „Coltrane”

Żaden z tych utworów nie jest jednak skrupulatnie wyselekcjonowaną kompozycją, któregoś ze wzmiankowanych gigantów, ale misternym kolażem różnych nagrań, które pod palcami Madliba zyskują raptem ducha i styl bohaterów tytułowych. Jak przystało na produkcję Jacksona Juniora jest to dodatkowo jeszcze niesamowicie filmowe – upstrzone fragmentami wywiadów, pełne nagłych cięć i zmian klimatu; sprawiające, że dawno już minione czasy i miejsca stają przed moimi oczami jak wtedy gdy oglądam któryś muzyczny dokument. Wbrew swojej nazwie, nie jest to więc kurs dla zaawansowanych, ale świetny wstęp do świata, w którym Otis Jackson Jr zanurzył się jeszcze w dzieciństwie. Od ponad trzydziestu lat, które minęły od tamtej pory, nieustannie w nim natomiast grzebie i fedruje, odkopuje zapomniane perełki i wytacza nowe szlaki.

Czym skorupka za młodu nasiąknie

Ojciec Madliba – Otis Jackson Sr. – był wokalistą R&B, a jego matka – Dora Sinesca Faddis -Jackson – soulową chórzystką; jego młodszy brat – Michael Jackson Woodrow Sr. ztj. Oh No – jest producentem i raperem, a ich wuj – Jon Fadis – nominowanym do nagrody Grammy trębaczem jazzowym. Urodzony 24 kwietnia 1973 roku Otis Jackson Jr nie miał więc zbyt wiele czasu by zastanowić się nad swoją przyszłością zawodową i już w wieku jedenastu lat zaczął samplować pierwsze płyty z kolekcji ojca. Równo dekadę później, w 1995 roku, Jackson Senior wydał własnym sumptem pierwszy krążek swojego syna – debiutancki singiel jego macierzystego składu Lootpack. I choć w międzyczasie zmieniło się właściwie wszystko – ilość płyt w których maczał palce Madlib jest niepoliczalna, przynajmniej kilka z nich należy do ścisłego kanonu XXI-wiecznej muzyki rozrywkowej, a on sam stał się punktem odniesienia dla kolejnych generacji beatmakerów tego globu – to pewne rzeczy pozostają niezmienne.

Moje życie to muzyka. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, ja właściwie nie robię nic innego – robię tylko muzykę, albo jej słucham. Czasem robię sobie dwa miesiące przerwy od nagrywania, tylko po to, żeby słuchać płyt – chłonę je po to, żeby później móc to wszystko z siebie wypuścić, kiedy wrócę do studia. Co dwa-trzy dni zmieniam gatunek i studiuję go całymi dniami. To wszystko się we mnie zbiera, odkłada… Bo ja w ogóle chciałem być bibliotekarzem i… poniekąd nim jestem. Jak już kiedyś umrę i ktoś spojrzy na moją kolekcję płyt, to zrozumie – mówił Madlib w jednym ze swoich rzadkich wywiadów, rozmowie wydrukowanej w magazynie Dazed & Confused. Jego dyskografia jest poniekąd wręcz odpryskiem tego archiwum – kolejnym sposobem na pielęgnowanie pamięci, hołdowanie tradycji i dokumentowanie gęstej, nagłej i ulotnej kultury miejskiej. Tym właśnie – u swojego zarania jest przecież każdy następny oddolny nurt (afro)amerykańskiej muzyki (ponad)rozrywkowej od bluesa po techno czyli – jak mówił Juan Atkins – high-tech soul. Tym samym jest też jazz. Nie ważne bowiem czy te założenia realizują się za pomocą samplera i kolekcji winyli czy instrumentu muzycznego i zbioru standardów cel przyświeca temu dokładnie ten sam – ocalić od zapomnienia, przywrócić zbiorowej świadomości i zarejestrować środowiskowe tu i teraz. Hip-hop to jazz, a jazz to hip-hop.

Tym później trąci

Dyskografia Madliba to dziesiątki płyt nagrywanych z raperami, dziesiątki instrumentalnych beattejpów i dziesiątki miksów, w których poza brzmieniami około-hiphopowymi przewija się cała historia czarnej muzyki rozrywkowej od gospelu po electro. Pokaźną część tego katalogu zajmują peregrynacje jazzowe – sample, które Otis Jackson Jr ciął pod bity i płyty, które prezentował w swoich selekcjach – przejmująca miłość do synkopowanej frazy, której najbardziej jaskrawym przykładem okazała się wydana w 2003 roku płyta „Shades of Blue”. Zanim jednak kalifornijski producent zyskał dostęp do legendarnego archiwum wytwórni  Blue Note, dwa lata wcześniej wypuścił debiutancki krążek swojego studyjnego zespołu – Yesterdays New Quintet. Monk Hughes, Ahmad Miller, Joe McDurfey, Malik Flavors i Otis Jackson Jr to wszystko… aliasy Madliba – pięciu fikcyjnych instrumentalistów, których lider YNQ powołał do życia nad swoim samplerem i kolekcją płyt, które podkradł ciotce, odziedziczył po ojcu i kupuje gdziekolwiek by się nie znalazł.

Do próbek zapożyczonych z winyli, Jackson Junior prędko też zaczął dogrywać swoje własne frazy, a konstelacja jego wyobrażonych zespołów rosła z roku na rok. The Last Electro-Acoustic Space Jazz Ensemble, Kamala Walker and The Soul Tribe, Monk Hughes & The Outer Realm, The Eddie Prince Fusion Band, Joe McDuphrey Experience, The Jahari Massamba Unit, Young Jazz Rebels, Sound Directions, Jackson Conti, The Jazzistics, Malik Flavors, Ahmad Miller czy Suntouch, to wszystko sam Madlib, ewentualnie czasami z kolegami (Karriem Riggins, Ivan Conti) bądź muzykami sesyjnymi. To wszystko jazz, w swoim przebogatym, sięgającym kilku dekad spectrum estetyk i stylów – czasami nieco bardziej tradycyjny jak gusta dziadków Otisa Jacksona Jr’a, innymi razy – soulowy jak płyty jego ciotki, a jeszcze kiedy indziej – uduchowiony jak jego mama. Za każdym razem natomiast stojący w pewnym rozkroku pomiędzy przeszłością, a dzisiaj i ewentualnym jutrem. Stojący tam, gdzie jego autor – z nieodłącznym spliffem w dłoni kryjacy się za gramofonem, na tle przytłaczającej kolekcji winyli z całego świata.

Ja to wszystko robię dla siebie i ludzi podobnych do mnie. Zresztą połowę tego czasu, to ja w ogóle nie wiem czemu to robię. Robiłbym to nawet jakby nikt tego nie słuchał. Zaklinowałem się; jestem przeklęty – w 2010 roku, w rozmowie z dziennikarzem tygodnika LA Weekly mówił Madlib.

Rzeczone stwierdzenie jest być może najlepszym możliwym podsumowaniem jego podejścia do muzyki – drogi twórczej rozumianej jako proces, dyskografii traktowanej jako biblioteka i gatunków postrzeganych jako różne języki mówienia o tym samym; świetnie znanym z historii czarnej muzyki chanellingiem idei i koncepcji, które są dużo starsze niż przemysł nagraniowy. Wytwory tego przemysłu Otis Jackson Jr. zaprzęgł natomiast wszystkie do produkcji swoich bitów i setów, stworzył z nich jeden wielki instrument muzyczny służący wspólnej nauce i wzrastaniu, zabawie i zamyśleniu, poznawaniu, pląsaniu i przeżywaniu.

I rezonuje

W najbliższą środę, w Jassmine, kompozycje Madliba weźmie tymczasem na warsztat Omasta – krakowski zespół będący jednym z najjaśniejszych przykładów na to, że nowa fala polskiego jazzu jest równie liczna jak świeża, kreatywna i porywająca. To natomiast, że jego bity odegra u zbiegu ulic Wilczej i Koszykowej, kwintet młodych instrumentalistów, dla których podziały gatunkowe są pieśnią przeszłości, mam nieodparte wrażenie, że mogłoby mu się spodobać. Za potwierdzenie moich słów służy natomiast nie tylko ilość płyt Otisa Jacksona Jr’a, które mam w kolekcji, ale też fakt, że miałem okazję spędzić z nim trochę czasu i porozmawiać z nim podczas otwartego wywiadu towarzyszącemu jego występowi na festiwalu Tauron Nowa Muzyka w 2012 roku. To z jakim entuzjazmem reagował na wszelkie lokalne polecenia płytowe i z jaką pasją mówił o swoich nowych, winylowych odkryciach, pozwala mi przypuszczać, że chętnie by sobie przysiadł gdzieś w kącie klubu i nie rzucając się w oczy, nad szklaneczką czegoś zimnego, bujałby głową studiując każdy kolejny dźwięk ulatujący ze sceny. Śledziłby ruchy muzyków, szukał różnic w wykonaniach i chłonął to wszystko, co później złożyłoby się na jego kolejne nagrania. Te natomiast znów stałyby się inspiracją dla następnych pokoleń – następnych generacji jego bitowych dzieci, do których należą też Nikodem Wikieł, Wojciech Roman, Bruno Sikorski, Paweł Kowalik i Antoni Blumhoff czyli grupa Omasta.